Tyle razy już chciałam się zabić. Nadaża się idealna okazja. Za późno, bo teraz chcę żyć. To okropne. Nigdy nie wolno marzyć o śmierci, bo marzenie to może się spełnić, kiedy najbardziej zależeć nam będzie na życiu.
Co mam teraz robić? Nikogo nie ma. Wszystko się pali. Oczy pieką. Zaczęłam płakać i krzyczeć:
- Pomocy!!!
Z nadzieją, że superman z bajki o Kopciuszku mnie uratuje.
Nagle usłyszałam swoje imię:
- Ally!!! Ally, jesteś tam?!
- Jestem! Pomóż mi! - ryczałam jeszcze bardziej. Superman z bajki o Kopciuszku się zjawił. Nazywał się Austin Moon.
- Ally! Podejdź do okna! - wrzasnął blondyn. Z ogromnym trudem wykonałam jego polecenie. Wszystko się paliło. Wszystko.
- Jestem!!! - nie miałam już siły, aby krzyczeć dalej.
- SKACZ! - proszę bardzo. Kiedyś chciałam skoczyć z mostu i zginąć. A teraz chcę żyć i mam skoczyć z... 7 piętra.
- Austin, ale ja Cię nie widzę!! - truuudneee spraaaawyyy... zabrzmiała muzyczka w mojej głowie.
- Ale ja Ciebie widzę! Skacz! Zaufaj mi! - no, cóż. Ufam swojemu chłopakowi. Mimo to, trudno było mi się przełamać i skoczyć. Powróciłam myślami do tych chwil, kiedy nienawidziłam życia. Śniły mi się moje samobójstwa. Skakałam z mostu. Leżałam w szpitalu, a nade mną widniała biała kreska. Cięłam się. To były najpiękniejsze chwile w moim życiu. Chciałam tak zrobić, ale nie miałam odwagi. Teraz wyobraziłam sobie, że wciąż jestem w tych czasach. Zdobyłam się na odwagę i skoczyłam. Łzy cały czas spływały po moich policzkach. Nagle poczułam, że ktoś mnie łapie. Otworzyłam oczy. Austin. Jak dobrze, że mu zaufałam. Wtuliłam się w niego.
- Nie płacz, skarbie... Ciii... - uspokajał mnie.
- Wszystko dobrze... Jesteś bezpieczna... Przy mnie... - powoli zaczęłam się uspokajać, wciąż wtulona w niego. Cały czas ktoś krzyczał. Ludzie panikowali, a on mnie tulił i kołysał mną. To musiało dziwnie wyglądać (a skąd - od aut.).
W końcu przyjechała straż pożarna, policja, karetki. Krzyki, panika, płacz. To wszystko, co słyszałam. Austin wziął mnie na ręcę (ze specjalną dedykacją dla Niepozornej Romantyczki xD - od aut.) i zaniósł gdzieś dalej od naszego domu... dawnego domu. Co teraz z nami będzie? Gdzie będziemy mieszkali? Przecież wszystko spłonęło...
Austy usiadł na trawie. Siedziałam mu na kolanach. Blondyn zaczął szeptać mi do ucha całą historię. Zasnęłam. On wyszedł na chwilę z kamienicy. Kiedy wrócił, pożar już trwał. I nikt nie pozwolił mu po mnie wrócić.
- To nie ma sensu - powiedział nagle ktoś.
- Ona już nie żyje - dodał.
- Boże, taka młoda dziewczyna - jojczeli ludzie.
- Taka ładna...
- Boże...
Kto to mógł być? Poprosiłam mojego chłopaka, żebyśmy podeszli.
- Widok może być drastyczny - powiedział.
- Chcę zobaczyć. Chodźmy, proszę - nie ustawałam.
- Dobrze, ty uparciuszku - zgodził się i poszliśmy. Widok może nie był drastyczny, ale był dla mnie i Austina ciosem prosto w serce. To była Loretta. Loretta, nasza Loretta. Jeszcze dzisiaj narzekała, że się kisimy i ogląda Titanica. Już nigdy więcej nie usłyszę tego z jej ust. To tak boli. Wtuliłam się w mojego chłopaka i zaczęłam ryczeć jak bóbr. Przytulił mnie. Kątem oka zobaczyłam, że też płacze. Na prośbę ratownika odsunęliśmy się od mojej jedynej przyjaciółki, a oni gdzieś ją zabrali. To koniec. Nic już nie będzie takie, jak kiedyś.
że co że co że co że co że co że co że co że co
OdpowiedzUsuńpojebało cię? sbeoqjkwr niech ona żyjeee ;____;
No ja pierdole, wszyscy się zmówili, jak Boga kocham XD
Austin ją uratował yee *-* Jak słodko ;3
Ehh, czekam na kolejny.
Właśnie znalazłam twojego bloga i mogę powiedzieć że będę stałą czytelniczką
OdpowiedzUsuńdopiero przed chwilą znalazłam twojego bloga. To jest naprawdę świetne!
OdpowiedzUsuńAle jak mogłaś uśmiercić Lorettę?! No jak?!
czekam na next'a.
Godzinę temu znalazłam twojego bloga i mówię ci kobieto masz talent :3 Pisz dalej proszę cię. Jesteś świetną bloggerką. Naprawdę masz to coś. Pisz dalszą część. Obiecuję bywać często i zostawiać po sobie ślad w postaci komentarza. Trzymaj się kochana:)
OdpowiedzUsuń