niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział IV

  - Idziemy na plac zabaw - zarządziła Lori.
  No to mnie zaskoczyła. Plac zabaw jest dla dzieci, tam mogą zjeżdżać ze zjeżdżalni, hustać się na huśtawkach, obracać na karuzelach. My mamy już 18 lat i nie mamy prawa zajmować im sprzętów.
  - Nie uważasz, że to trochę dziecinne? - spytałam.
  - Może. Ale będzie fajnie, zobaczysz. A teraz zatuszuj pudrem wszystkie niedoskonałości.
  No tak. Jak ja wyjdę do ludzi w oczach czerwonych, opuchniętych po nocnym płaczu. Tak, jeszcze się nie pozbierałam. Lori i Austin za wszelką cenę próbują to zmienić. Robią mi prezenty, opowiadają kawały, rozmawiają. Ale to nie tak działa. Ja nie potrafię się od tak pozbierać. Za dużo w życiu przeszłam, za dużo ran zostało mi zadane. Mam skłonności do depresji. A najlepsze jest to, że ani słowa nie zapisałam jeszcze w pamiętniku. Wielokrotnie próbowałam coś napisać, choćby jedno słowo, ale nie potrafię. Nawet nie umiem nazwać swoich uczuć. Jestem po prostu zajebista.
  - Skończyłaś? - usłyszałam głos Loretty.
  - Już kończę, już - powiedziałam. Po chwili wyszłam z łazienki.
  - A gdzie jest Austin?
  - Już siedzi na placu. Dziecko - prychnęła Lori. Roześmiałam się. Po raz pierwszy od dłuższego czasu tak szczerze. 
*
  - Lalalalalala.... 
  - Austin, nie zachowuj się jak dziecko!
  - No co?
  - Hahahahahaa.....
   Tak właśnie przebiegają nasze zabawy na placu zabaw. Austin bawi sie na karuzeli, Loretta go gani, a ja się śmieję, huśtając się przy tym na huśtawce. W pewnym momencie zobaczyłam coś, a raczej kogoś, co kompletnie zepsuło mi humor. I nie byli to Rose, Maysilee czy Justin. To mały chłopiec, na oko 6-letni. Wyglądał podobnie, jak Justin. Na raz wszystkie złe wspomnienia powróciły. Miałam 6 lat, kiedy zawaliło się moje całe życie. Jednym z moich dręczycieli jest Justin. Za zniszczenie mi życia odpowiada jego ojciec... Po policzku spłynęła łza. Potem druga, trzecia, czwarta. Wybiegłam z placu zabaw, becząc przy tym jak dziecko. 
  - Ally, Ally!
  - Ally! - słyszałam za sobą głosy, jednak ignorowałam je. Pobiegłam prosto do mojego obecnego miejsca zamieszkania i wbiegłam do sypialni. Zajrzałam pod moje łóżko. Spod samego spodu wyjęłam żyletkę. Znalazłam ją kiedyś nad rzeką. Jeszcze nigdy nie miałam odwagi się pociąć, zabić. Ale teraz coś mnie naszło. Wbiegłam do łazienki, zamknęłam się. Ciągle płacząc, umyłam żyletkę niedokładnie, byleby tylko nie było pajęczyń i widocznego kurzu. Zalewając się łzami, usiadłam na toalecie.
  - Ally! - wbiegli do domu. Postarałam się uciszyć na chwilę. Moja ręka, w której trzymałam żyletkę, sama pochyliła się ku drugiej. Chciałam, chciałam to zrobić. Zręcznie zrobiłam kreskę. Łzy pociekły, tak cholernie bolało... Na chwilę przestałam myśleć o bólu psychicznym i przestawiłam się na fizyczny. Pisnęłam, potem zaczęłam krzyczeć, płakać, zawodzić.
  - Ally! 
  - Tutaj jest!
  - Ally!
  Nie słuchałam głosów zza drzwi. Płakałam coraz mocniej i mocniej, robiąc kolejne kreski na dłoniach...
  - Ally, otwórz te drzwi, bo je wyważę!
  W tej chwili poczułam coś dziwnego, niespotykanego. Że chcę zostać. Chcę, żeby Austin wszedł tu, przytulił mnie, pocieszył. Niewiadomo dlaczego i skąd, cholernie brakowało mi jego bliskości. Czyżbym się zakochała?
  Chciałam podejść i otworzyć drzwi, ale nie miałam siły. Kiedy tylko podniosłam się z toalety, upadłam. Zaczęłam płakać, wołać: 
  - Austin! Pomóż mi! Wyważ te drzwi! 
  Tak cholernie bolało, tak cholernie cierpiałam, tak cholernie chciałam się do niego przytulić. W jednej chwili uświadomiłam sobie bardzo ważną rzecz. Jestem zakochana w Austinie... I nagle mroczki przed oczami. Jednym uchem słyszę dobijanie się do drzwi, aż w końcu głośny huk. Wyważyli drzwi. Ciągle płakałam, z rąk leciała mi krew.
  - Ally! - Austin podbiegł do mnie i mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w niego.
  - Coś ty sobie zrobiła... - szepnął. Jak przez mgłę zauważyłam Lorettę. Siedziała pod ścianą i płakała. Przeze mnie... Czy muszę ranić wszystkich w koło?
  - Choć, musimy opatrzyć Ci rany - powiedział.
  - Nie mam siły... Nie dam rady... Pomóż mi... - ledwo mówiłam. Bez słowa wziął mnie na ręce. Zaczęłam się uspokajać. W jego ramionach czułam się tak bezpiecznie. Położył mnie na sofie i chciał gdzieś iść. Zatrzymałam go, chwytając za jego nadgarstek.
  - Gdzie idziesz? Zostań... Proszę...
  - Idę tylko po apteczkę, zaraz wrócę, nie bój się... - dopiero teraz zauważyłam łzy w jego oczach. Puściłam go. Poszedł. A po chwili wrócił. Opatrzył mi rany. Piekło, bolało. Jęczałam, płakałam. W pewnej chwili przytulił mnie mocno. 
  - Już po wszystkim. Nie bój się. Ciiiiiii... - powoli zaczęłam się uspokajać. Wziął mnie na ręce i położył na łóżku w sypialni. Klęknął koło mnie. Głaskał po włosach, trzymał za ręce. Zaczynałam zasypiać, kiedy usłyszałam ciche: 
  - Ally, kocham Cię....

***
Ale długi... I wiem, że zabijecie mnie za ten moment. Ale spokojnie, spokojnie, byle do rozdziału V. Na razie zapraszam Was do zakładki ,,Zapytaj bohatera", gdzie możecie zadawać pytania zarówno bohaterom, jak i mnie. Jeśli chcecie się ze mną skontaktować, zapraszam na ask: ask.fm/AsiaSevelyn
Czytasz=komentujesz=motywujesz
Asia

4 komentarze:

  1. Super rozdział.
    Najlepsza cześć to jak Ally uświadamia sobie, że jest zakochana w Austinie, aż do końca.
    Czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no, no, no...
    Rany...
    Myślałam, że w rozdziale będzie pierdu-pierdu i takie tam... A ty mi wyskoczyłaś ostro xD Ale wiesz, że ci powiem, że to było meeeega słodkie? <3 Czytam to już chyba 5 raz, a Niepozorną wcale nie tak łatwo zachwycić w czasach, kiedy na każdym blogu są słodkie sceny z udziałem Auslly. Postarałaś się dziewczyno;)
    Czekam na nn ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa "Ally, kocham cię" AAAAAAAAAA JA PIERDZIU *_____* Zajebiste! :3
    Czekam na kolejny! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zajebiste! Matko to jest idealne!
    Ale w takim momencie! Idę cię zabić! No jak tak można!
    DAWAJ NEXT!

    OdpowiedzUsuń